czwartek, 29 marca 2012

DZIEŃ PRZED



Właściwie to jest noc przed. Moi rodzice, czyli Hubi i Beti dzielnie walczyli z walizkami. Pierwszy raz na wyjazd wakacyjny zdecydowali się na takie bagaże. Na kółeczkach i jak ludzie. Gdyby nie ja, pewnie wzięliby plecaki, spakowali tylko najpotrzebniejsze rzeczy i już. A od kiedy jestem ja, ich plany ulegają znacznym aberracjom (zastanawiam się, czy powinienem używać słów, których przecież jeszcze nie mogę znać?) i muszą naginać pod to, czego ja mogę chcieć. 


Dzisiejszą noc dam im w gratisie i prześpię ją całą, bo przecież muszę zbierać siły na samolot. A propos samolotu – wczoraj długo myślałem na ten temat i jeżeli Pani stewardesa jednak nie da mi kredek, to nie zrobię awantury. Doszedłem do wniosku, że z racji na mój jeszcze nikły wzrost i brak możliwości chwytnych Pani zakwalifikuje mnie do niezdolnych namalowania czegokolwiek. I przed samym sobą uznałem, że będzie miała rację. Jednak co do miękkiego przebieraka – to kompromisów nie będzie.
Pakowanie to bardzo specyficzny proces. Widzę jak mama z tatą chodzą po domu wyjmując tyle nowych rzeczy, które będą chcieli zabrać a jakby spytali mnie, dowiedzieli by się, ze zamiast tych pięciu bluzeczek, których nawet nie lubię, bo i skąd – skoro nigdy ich nie nosiłem, najchętniej wziąłbym niebieskiego pajacyka, w którym często śpię (nie tylko dlatego, że ma wygodne wnętrze, ale także że tak swojsko sobie go ulałem na rękawkach) oraz takie mięciutki, szare spodenki. I tyle. Przecież można w tym chodzić ze trzy dni, potem mała przepierka i znowu. Ale cóż – nie przetłumaczysz.
I mam swoją walizkę! Duża. Właściwie największa. Tata się spakował w taką niedużą na kółkach, mama – widziałem – jeszcze się próbuje wcisnąć w taką szarą z twardymi ściankami, a mnie dali największą. Trudno określić mi zależność pomiędzy wagą ciała posiadacza bagażu a wagą jego bagażu. To stanowi swoistą zagadkę, bo jeżeli wziąć za wykładnię fakt, że moja walizka jest cięższa dwukrotnie ode mnie, to jeżeli torba taty waży tylko 11 kg to idąc tym schematem, mojego ojca z domu mógłby go wyciągnąć nawet delikatny podmuch wiatru, a przecież widzę jak wygląda i jak przed lustrem wciąga brzuch i w całość mi się to nie składa.
Jutro będę pierwszy raz na lotnisku, więc wszystko opiszę i opowiem jak wygląda wielki samolot.

Jeszcze tylko jedno. W Nowym Jorku, do którego jedziemy poznam moją kuzynkę Sophie. Problem tylko polega na tym, że ona ni w ząb nie potrafi mówić po polsku. Będę musiał opracować jakiś system komunikacji niewerbalnej, bo inaczej to nie poznamy się bliżej. I takie pierwsze propozycje to np. jak pociągnę za włosy – to znaczy chodź bliżej. Tak intuicyjnie, żeby mowa ciała powiedziała wszystko to co pomyśli głowa. Jak wsadzę palec w oko – to znaczy bawimy się w chowanego – ty kryjesz. Jak ugryzę ją moimi dwoma wychodzącymi dopiero dolnymi jedynkami – to znaczy czas na małe co nieco. A jak zamknę oczy, to znaczy że nadszedł drzemki czas. Te trzy nadchodzące tygodnie będą bardzo emocjonujące. A teraz lecę już spać, bo jutro tyle emocji…


środa, 28 marca 2012

Reise Fieber

 
Zostały dwa dni do wyjazdu. Moi rodzice się w ogóle nie przejmują tym, że za dwa dni przelecimy kilka tysięcy kilometrów za jednym zamachem.

Jest tyle pytań, które chciałbym im zadać przed wyjazdem, tyle rzeczy, które chciałbym zabrać ze sobą, a oni na pewno ich nie wezmą, tyle elementów mojej półrocznej układanki, które mogę jedynie wylać na papier.

Nie powiem, trochę się denerwuję, bo to w końcu moja pierwsza podróż tak daleko. Kilka zagadek, które są jeszcze dla mnie nierozwiązane to np. czy będą mnie bolały uszy, jak będziemy startować, czy będą mnie bolały uszy jak będziemy lądować, jak będzie smakowało mleko mamy na wysokości 10 000 metrów, czy w samolocie można się odgazowywać tak samo bez ograniczeń jak w domu, czy Pani stewardesa nie bacząc na mój wiek da mi zestaw do rysowania i będę mógł kredki i kartki z niepokolorowanymi kształtami wsadzić do mordki i spróbować zjeść, a w końcu, czy puszczą mnie przez granicę z moimi mocno lewicowymi poglądami i czy w samolocie jest mięciutki przebierak. Bo jak nie, to zdaje mi się, że awantura będzie gotowa jeszcze przed tym, zanim dobrze wystartujemy.
A, jeszcze męczy mnie niepewność, czy mama, jeżeli nie nakarmi mnie przed odlotem będzie mogła przenieść w sobie powyżej 100 ml mleka, czy może będzie musiała założyć na siebie foliowe, przeźroczyste woreczki zapinane na zipper?

Strasznie tego dużo. Jutro zastanowię się jak dać rodzicom do zrozumienia, że nie ruszam się z domu bez mojego łóżeczka, bo przecież nie wyobrażam sobie, że będę spał w jakimś obcym miejscu!.

sobota, 24 marca 2012

Nazywam się Karol Pełka

Cześć. Nazywam się Karol. 
Mam dopiero 5 miesięcy, mówić jeszcze nie umiem, ale przecież każdy wie, że w tym wieku dzieci są już bardzo inteligentne, dużo myślą i wszystko wiedzą. Dlatego doszedłem do wniosku, że wszystko to, czego dziś jeszcze nie umiem powiedzieć będę pisać. A okazja trafia się poważna, bo moi szaleni rodzice wymyślili, że wyjedziemy na wakacje. Tak jakbym ja nie miał teraz wakacji. Siedzę w domu, śpię kiedy chcę, jem kiedy chcę (taka formuła all inclusive) noszą mnie, robią głupie miny itp. No ale oni, mądrzejsi bo starsi doszli do wniosku, że podróże kształcą i wyrobili mi paszport, wizę do USA i nie pytając o zdanie kupili bilet samolotowy. Właśnie dlatego, że nie zostałem zapytany o opinię, tak jakby konsultacje społeczne w naszym domu nie obowiązywały ani trochę, będę wszystko opisywał w tajemnicy przed Mamą i Tatą, tak żeby obnażyć wszystkie błędy i wypaczenia, jakie dokonają się naszej rodzinie podczas tej podróży. 

Ostrzegam, że będę bardzo krytyczny, ironiczny i sarkastyczny. O obiektywizmy proszę nawet nie starać się mnie podejrzewać.

Wylatujemy za tydzień, a ja nie widzę, żeby moi starzy jakoś intensywnie się przygotowywali do wyjazdu. No cóż. Od teraz będę miał ich na oku. : )